Wróżką nie jestem i mało prawdopodobne bym nią został. Na piłce chyba się jednak znam, więc mogę wypowiadać się na różne tematy związane z futbolem. Staram się nie oglądać polskiej ekstraklasy, lecz wciąż śledzę co się tam dzieje i niestety, ale perspektywy chyba nie są najlepsze. Sam wyścig ślimaków, jak ktoś już zdążył określić rywalizację o mistrza Polski, nie napawa optymizmem, a do tego zmiany jakie nastąpią w pucharach od sezonu 2018/2019 pogłębią i tak już ogromny problem polskich drużyn. Przypomnę tylko, że aby wejść do fazy grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy, aż trzy polskie zespoły muszą pokonać po cztery zagraniczne drużyny. Tylko zwycięzca Pucharu Polski będzie mieć łatwiej, ponieważ jeden rywal mniej, to zawsze większa szansa na przejście dalej. Jednak wszystko po kolei.
Nieprzekonujący liderzy
Nie ma co się oszukiwać. Polskie zespoły, które są w czołówce tabeli nie są postrachem nawet na swoim podwórku, więc jak mają być postrachem za granicą? Lech Poznań, który obecnie zajmuje 1. miejsce w tabeli przegrał aż 6 spotkań i 10 zremisował. Również ofensywa poznaniaków nie może na nikim zrobić wrażenia. Na 31. gier poznaniacy zdobyli tylko 48 goli, a 24 stracili. Lepsza pod względem skuteczności jest ekipa z Zabrza, która ma na koncie 58 trafień, problem w tym, że drugie tyle co Lech goli straciła. Aktualny mistrz Polski, który miał po awansie do Champions League odjechać reszcie stawki przegrał 11 spotkań! Dla porównania z Naszą rodzimą ligą warto spojrzeć na szwedzką i rumuńską, z którymi sąsiadujemy w rankingu UEFA, Malmő FF na 30. spotkań zaliczyło 19 zwycięstw, 7 remisów oraz 4 porażki. Bilans bramkowy, to 63:27. Sezon, więc zakończyli e zdobyczą 64 punktów. Nie pocieszę pisząc, że gdyby Szwedzi grali w Polsce, to Lech mając mecz więcej traciłby do lidera dziewięć oczek, a do końca sezonu pozostałoby sześć kolejek. Rumuńskie CFR Cluj wcale nie jest gorsze. Po 26. kolejkach drużyna ta miała więcej punktów niż Lech, a dokładnie mówiąc cztery oczka więcej. Pod względem defensywy nie ma co się nawet porównywać, bo na 31. spotkań Cluj straciło 15 bramek. Obecnie jednak prowadzi w tabeli FCSB, które już po 26. kolejkach miało tyle samo punktów co Lech i więcej goli zdobytych. Lotto ekstraklasa wygląda na prawdę bardzo, ale to bardzo słabo nawet na tle porównywalnie silnych lig. Stoimy w miejscu, a inni idą do przodu.
Trudniejsze kwalifikacje
To prawdziwa tragedia dla polskiego kibica. Ci starsi pamiętają jeszcze, że polskie kluby potrafiły nawiązać skuteczną walkę przeciwko drużynom z najsilniejszych europejskich lig. Kiedyś polski zespół nie odpadał z byle kim, a ogrywał nawet takie firmy jak: Schalke 04, Manchester City czy Parmę. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Jak wspomniałem, reszta Europy idzie do przodu, a Polska się cofa. Na pocieszenie niech będzie fakt, że np. Szkocja również obniżyła loty. Nie piszę jednak tego tekstu po to, by pocieszyć rodaków, a przypomnieć i podkreślić o słabości ekstraklasy. Wyżej już napisałem o tym, że drabinka prowadząca do fazy grupowej europejskich rozgrywek się nieco wydłużyła. O ile ta rewolucja nie jest tak straszną rzeczą, o tyle rywale na jakich polskie kluby mogą wpaść powinny powodować ogromny stres. Jeszcze przed trwającym sezonem w mediach trwała dyskusja o to, kto by był najłatwiejszym rywalem dla mistrza Polski. Jako ostatnią przeszkodę nie za bardzo chciano wylosować przykładowo białoruskie BATE Borysów. Teraz na ten zespół będzie można nawet trafić już w I rundzie! A potem jeszcze trzech innych rywali, wśród nich takie zespoły jak PSV Eindhoven, FC Basel czy Sparta Praga. W Polsce panuje przekonanie, że kwalifikacje do Champions League są trudniejsze niż do Ligi Europy, a ja właśnie twierdzę, że jest odwrotnie, W LE prawdziwe schody zaczną się od drugiej rundy. Tam taki zdobywca Pucharu Polski może wylosować sobie kogoś z takiego grona jak: Arsenal Londyn, RasenBall Sport Lipsk czy Sevilla FC i nawet jeśli by się kogoś udało ograć, to potem na łatwiejszych rywali się nie wpadnie. Jeszcze ciężej będą mieć wicemistrz oraz zdobywca trzeciego miejsca na koniec sezonu ekstraklasy. W I rundzie są takie zespoły jak: Lewadia Tallin, Dinamo Tbilisi, Dinamo Mińsk czy Dundalk FC, które w poprzednich latach albo sprawiały ogromne problemy drużynom znad Wisły lub też je eliminowały.
Nawet cuda nie pomogą
Od dłuższego czasu Liga Mistrzów jest dla Nas po prostu nie osiągalna, a awans Legii, to po prostu szczęśliwy los i wybryk natury wsparty na tamten moment w miarę dobrze poukładaną drużyną, który postanowiła zagrać radosny futbol. Liga Europy w najbliższych latach będzie również turniejem, do którego wstępu mieć nie będą rodzime kluby. Skoro w ostatnich sezonach Polaków biją zespoły pokroju Skendiji Tetowo czy FK Qabali, to trudno liczyć na to, że tego samego nie zrobią ekipy walczące w ćwierćfinałach LM czy LE. Jeden cud może się zdarzyć, ale wierzyć w serię takich wydarzeń jest utopią. Nie oznacza to jednak tego, by się poddawać. Sport polega na rywalizacji, dąży do tego, by stawać się lepszym, więc najwyższy czas wziąć się w garść, zacisnąć zęby i robić wszystko, by wyjść z tego dołka. Kiedyś na takim poziomie stały chociażby kluby z Azerbejdżanu, Kazachstanu czy Litwy. Teraz nie dość, że doścignęły poziomu polskiego poziomu, to zaczynają go wyprzedzać.
Nieprzekonujący liderzy
Nie ma co się oszukiwać. Polskie zespoły, które są w czołówce tabeli nie są postrachem nawet na swoim podwórku, więc jak mają być postrachem za granicą? Lech Poznań, który obecnie zajmuje 1. miejsce w tabeli przegrał aż 6 spotkań i 10 zremisował. Również ofensywa poznaniaków nie może na nikim zrobić wrażenia. Na 31. gier poznaniacy zdobyli tylko 48 goli, a 24 stracili. Lepsza pod względem skuteczności jest ekipa z Zabrza, która ma na koncie 58 trafień, problem w tym, że drugie tyle co Lech goli straciła. Aktualny mistrz Polski, który miał po awansie do Champions League odjechać reszcie stawki przegrał 11 spotkań! Dla porównania z Naszą rodzimą ligą warto spojrzeć na szwedzką i rumuńską, z którymi sąsiadujemy w rankingu UEFA, Malmő FF na 30. spotkań zaliczyło 19 zwycięstw, 7 remisów oraz 4 porażki. Bilans bramkowy, to 63:27. Sezon, więc zakończyli e zdobyczą 64 punktów. Nie pocieszę pisząc, że gdyby Szwedzi grali w Polsce, to Lech mając mecz więcej traciłby do lidera dziewięć oczek, a do końca sezonu pozostałoby sześć kolejek. Rumuńskie CFR Cluj wcale nie jest gorsze. Po 26. kolejkach drużyna ta miała więcej punktów niż Lech, a dokładnie mówiąc cztery oczka więcej. Pod względem defensywy nie ma co się nawet porównywać, bo na 31. spotkań Cluj straciło 15 bramek. Obecnie jednak prowadzi w tabeli FCSB, które już po 26. kolejkach miało tyle samo punktów co Lech i więcej goli zdobytych. Lotto ekstraklasa wygląda na prawdę bardzo, ale to bardzo słabo nawet na tle porównywalnie silnych lig. Stoimy w miejscu, a inni idą do przodu.
Trudniejsze kwalifikacje
To prawdziwa tragedia dla polskiego kibica. Ci starsi pamiętają jeszcze, że polskie kluby potrafiły nawiązać skuteczną walkę przeciwko drużynom z najsilniejszych europejskich lig. Kiedyś polski zespół nie odpadał z byle kim, a ogrywał nawet takie firmy jak: Schalke 04, Manchester City czy Parmę. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Jak wspomniałem, reszta Europy idzie do przodu, a Polska się cofa. Na pocieszenie niech będzie fakt, że np. Szkocja również obniżyła loty. Nie piszę jednak tego tekstu po to, by pocieszyć rodaków, a przypomnieć i podkreślić o słabości ekstraklasy. Wyżej już napisałem o tym, że drabinka prowadząca do fazy grupowej europejskich rozgrywek się nieco wydłużyła. O ile ta rewolucja nie jest tak straszną rzeczą, o tyle rywale na jakich polskie kluby mogą wpaść powinny powodować ogromny stres. Jeszcze przed trwającym sezonem w mediach trwała dyskusja o to, kto by był najłatwiejszym rywalem dla mistrza Polski. Jako ostatnią przeszkodę nie za bardzo chciano wylosować przykładowo białoruskie BATE Borysów. Teraz na ten zespół będzie można nawet trafić już w I rundzie! A potem jeszcze trzech innych rywali, wśród nich takie zespoły jak PSV Eindhoven, FC Basel czy Sparta Praga. W Polsce panuje przekonanie, że kwalifikacje do Champions League są trudniejsze niż do Ligi Europy, a ja właśnie twierdzę, że jest odwrotnie, W LE prawdziwe schody zaczną się od drugiej rundy. Tam taki zdobywca Pucharu Polski może wylosować sobie kogoś z takiego grona jak: Arsenal Londyn, RasenBall Sport Lipsk czy Sevilla FC i nawet jeśli by się kogoś udało ograć, to potem na łatwiejszych rywali się nie wpadnie. Jeszcze ciężej będą mieć wicemistrz oraz zdobywca trzeciego miejsca na koniec sezonu ekstraklasy. W I rundzie są takie zespoły jak: Lewadia Tallin, Dinamo Tbilisi, Dinamo Mińsk czy Dundalk FC, które w poprzednich latach albo sprawiały ogromne problemy drużynom znad Wisły lub też je eliminowały.
Nawet cuda nie pomogą
Od dłuższego czasu Liga Mistrzów jest dla Nas po prostu nie osiągalna, a awans Legii, to po prostu szczęśliwy los i wybryk natury wsparty na tamten moment w miarę dobrze poukładaną drużyną, który postanowiła zagrać radosny futbol. Liga Europy w najbliższych latach będzie również turniejem, do którego wstępu mieć nie będą rodzime kluby. Skoro w ostatnich sezonach Polaków biją zespoły pokroju Skendiji Tetowo czy FK Qabali, to trudno liczyć na to, że tego samego nie zrobią ekipy walczące w ćwierćfinałach LM czy LE. Jeden cud może się zdarzyć, ale wierzyć w serię takich wydarzeń jest utopią. Nie oznacza to jednak tego, by się poddawać. Sport polega na rywalizacji, dąży do tego, by stawać się lepszym, więc najwyższy czas wziąć się w garść, zacisnąć zęby i robić wszystko, by wyjść z tego dołka. Kiedyś na takim poziomie stały chociażby kluby z Azerbejdżanu, Kazachstanu czy Litwy. Teraz nie dość, że doścignęły poziomu polskiego poziomu, to zaczynają go wyprzedzać.
Cienko to widze i do dupy to wyglada.Polskie klubowki cienkie sa jak dupa weza i male szanse zeby cos w tej materi moglo sie zmienic.
OdpowiedzUsuń